Wywiad z Biskupem Januszem Ostrowskim
Ks. Piotr Sroga: Czy wybrał Ksiądz Biskup już zawołanie biskupie?
Biskup nominat Janusz Ostrowski: Tak – „Jezu, ufam Tobie”. Mając świadomość tego, co mnie czeka, doszedłem do wniosku, że ufność w miłosierdzie Boże przy ludzkiej słabości jest jedynym ratunkiem dla mnie i dla tych, którzy będą ze mną pracować (śmiech).
Ksiądz Biskup podkreśla, że nominacja była wielkim zaskoczeniem…
O decyzji papieża Franciszka dowiedziałem się tydzień przed oficjalnym ogłoszeniem. Nuncjusz apostolski poprosił o spotkanie w Warszawie i poinformował mnie o decyzji Ojca Świętego. Oczywiście obowiązywała mnie tajemnica do czasu podania tej informacji do wiadomości innych, ale to dobrze, bo w tym okresie sam mogłem wszystko ze sobą przepracować. W nuncjaturze odbyła się dłuższa rozmowa i padło, rzecz jasna, pytanie, czy przyjmuję. Musi bowiem być zgoda kandydata. Jest to nie tylko akt duchowy, ale również prawny, zakładający wolny wybór. W takim momencie wszystkie myśli się kłębią i człowiek szuka argumentów „za” i „przeciw”. Jednak nuncjusz w sposób bardzo wyważony i spokojny przedstawił mi całą sprawę. Nie zachęcał i nie zniechęcał, ale pomagał w podjęciu dojrzałej decyzji. I powiedziałem: „tak”.
Jakie wyzwania i zadania widzi Ksiądz Biskup przed sobą u progu tej posługi?
Z mojego dotychczasowego doświadczenia wypływa podstawowy wniosek, że potrzeba przede wszystkim dobrego kontaktu z ludźmi. Chodzi mi w tym miejscu o podstawową płaszczyznę – życie parafialne. I rzeczywiście, wiele parafii funkcjonuje w tym wymiarze dobrze. Istnieje jednak problem dotarcia do tych, którzy niby są w Kościele, a tak naprawdę nie ma ich w sensie duchowym. Mam na myśli tych wiernych, którzy nie utożsamiają się ze wspólnotą Kościoła. Są w nim nominalnie, ale nic z tego nie wynika. Dotarcie do nich jest ważnym zadaniem kapłana, w tym biskupa, aby zrozumieli bogactwo daru Bożego. Nie chodzi w tym jedynie o zachęcenie do uczestniczenia w życiu religijnym wspólnoty, ale o coś więcej. Nie będą w tym życiu w pełni uczestniczyć, jeśli nie doświadczą tego bogactwa.
I biskup może w tym zakresie coś zrobić?
Oczywiście inne jest pole oddziaływania biskupa niż proboszcza, bo nie przebywa on non stop w konkretnej wspólnocie parafialnej. Jednak spotyka się z wieloma ludźmi i może zwrócić uwagę na te sprawy, wyjaśnić i zachęcić. Jest również cała plejada możliwości duszpasterskich w ramach istniejących grup i wspólnot modlitewnych.
Biskup kieruje swoją posługę nie tylko do osób świeckich, ale również do kapłanów. Co, zdaniem Księdza Biskupa, jest dziś ważne dla prezbiterium warmińskiego?
Jeśli wiemy, jak bardzo ważna jest wspólnota parafialna, to tym bardziej wspólnota kapłańska powinna być bardzo solidna. Jest to sytuacja podobna do tej, która występuje w rodzinie. Jeśli małżonkowie nie będą się dogadywać i rozumieć, to oddziaływanie na dzieci będzie bardzo słabe. I odwrotnie, im większa jedność, tym silniejsze świadectwo. Podobna jest rola księży. Patrząc na rzeczywistość, można powiedzieć, że jest dobrze, ale może być jeszcze lepiej. Dlatego spotkania kapłanów, wymiana myśli i doświadczeń oraz szukanie wspólnych rozwiązań są tak bardzo ważne. Istotna jest jedność w działaniu. Jeśli każdy ma swój pomysł na ten sam problem – a często pomysły te wykluczają się– wtedy w postrzeganiu wiernych powstaje w duszpasterstwie rozdwojenie. Może się wówczas zrodzić myślenie, że pewne oczywiste wymogi wiary zależą od interpretacji proboszcza, co byłoby szkodliwe. Dlatego tak bardzo potrzebna jest jedność księży.
Życiorys Księdza Biskupa jest bardzo bogaty i charakteryzuje się różnorodnością doświadczeń. Jednym z nich jest praca w sądzie biskupim, gdzie zajmował się Ksiądz procesami o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Czy to doświadczenie może pomóc w posłudze biskupiej?
Prawo pisane jest tylko narzędziem, a istotą jest człowiek, który do nas przychodzi ze swoim problemem. Praca w sądzie biskupim była dla mnie zadaniem ściśle duszpasterskim. Z całym szacunkiem do ciężkiej pracy duszpasterzy – mogę powiedzieć, że znają oni niewielu swoich parafian w taki sposób jak sędziowie, gdy poznajemy tajniki życia małżonków. Często procesy są poznaniem samego siebie i małżonkowie z tej perspektywy widzą błędy, jakie popełnili. Po kilkunastu latach aktywności w sądzie można dojść do ogólnych wniosków na temat przyczyn rozpadu małżeństw. We wszystkich prawie sytuacjach był problem wzajemnej komunikacji. I nie odkrywam w tym miejscu nic nowego, wielu o tym mówi. Narzeczeni, a potem małżonkowie nie rozmawiają ze sobą o sobie, swoich problemach i życiu. Nie rozmawiają o ważnych dla siebie sprawach: czy chcą mieć dzieci, jak chcą je wychowywać – i wiele innych tematów. I właśnie te doświadczenie chcę wykorzystać w mojej posłudze biskupiej. Trzeba o tym mówić młodym ludziom, aby nie popełniali błędów, uczyli się na cudzych błędach, bo to mniej boli.
Studiował Ksiądz Biskup w Rzymie. Czy poza wiedzą ten pobyt dał coś więcej?
Owszem, doświadczyłem tam powszechności Kościoła. Na roku miałem kolegów i koleżanki z ponad 30 krajów – od Korei Południowej po Stany Zjednoczone. Wspólny język, czyli włoski, uświadomił, że choć jesteśmy z różnych części świata, to jednak możemy się spotkać i porozumieć. Była to również okazja do poznania innych kultur.
W świecie kulturowo zupełnie innym Ksiądz Biskup znalazł się, gdy wyjechał na misje do Togo i tam pracował przez siedem lat. Właściwie dlaczego pojawiła się taka decyzja?
Przyczyną było właśnie doświadczenie wywiezione z Rzymu. Tam, pod koniec pobytu, pojawiła się pierwsza myśl, że jeśli mogę się dogadać z ludźmi z całego świata, a potrzeby duszpasterskie w innych krajach są ogromne, to może mógłbym pomóc. Ta myśl zadomowiła się w mojej głowie i pracowała we mnie przez kilka lat. Po powrocie do Polski przez dwa lata prosiłem o wyjazd na misje i w końcu ówczesny metropolita warmiński abp Edmund Piszcz zgodził się.
Co przyniosły te misyjne lata?
Od strony fizycznej były to lata chude (śmiech). Jednak od strony życia duchowego i duszpasterskiego były to jedne z najtłustszych lat mojego kapłaństwa. Spotkanie z tamtymi ludźmi i ich problemami pokazały mi inną perspektywę. Jest to Kościół pierwszych dwóch wieków. W diecezji wielkości Warmii, w której pracowałem, było tylko 30 kapłanów. Jednocześnie była ona podzielona na 11 parafii. Nasza miała 50 punktów filialnych. W Togo doświadczyłem ogromnego zaangażowania ludzi świeckich w życie Kościoła. To jest coś niesamowitego. W Polsce we wzorcowych parafiach można spotkać taki stopień aktywności, jaki jest oczywisty w togijskich wspólnotach. Przykładowo, w naszej parafii w Adjengré kleryk przyjął święcenia kapłańskie i przygotowywano uroczystości prymicyjne. Proboszcz miał za zadanie zająć się jedynie Mszą św., natomiast wszystkim innym zajęli się świeccy, a było to ogromne wydarzenie. Zresztą przypuszczam, że zdziwiliby się, gdyby proboszcz zaangażował się w sprawy zewnętrzne. Kapłan jest od spraw duchowych. Życzyłbym sobie takiego zaangażowania i przeżywania własnej wiary przez nasz laikat. Oczywiście, jest to młody Kościół.
Po powrocie z misji znalazł Ksiądz Biskup swoje miejsce w parafii w Klewkach. W niedziele i święta pomagał tam Ksiądz proboszczowi w duszpasterstwie, choć nie było to zadekretowane. To taka potrzeba duszpasterzowania?
W moim życiu kapłańskim żadne obowiązki, które otrzymywałem, nie odrywały mnie od duszpasterstwa. Jeśli jakieś zadanie odrywa od posługi duszpasterskiej, to nie jest wina tego zadania, ale moja. W Klewkach spotkałem serdecznych ludzi, i nie mówię tego, bo tak wypada. Jestem tam co niedzielę i czuję się jak u siebie w domu. Gościnność proboszcza ks. Mariusza i otwartość mieszkańców stanowią siłę tej parafii.
To, kim jesteśmy, zawdzięczamy innym osobom. Na koniec jeszcze pytanie o to, komu Ksiądz Biskup zawdzięcza najwięcej w życiu?
Oczywiście pierwszymi nauczycielami są rodzice. Bogu dziękuję za moich rodziców, Irenę i Bolesława, którzy od wielu lat już nie żyją. Oni pokazali mi, że należy być w życiu uczciwym. Staram się taki być, bo w naszej rodzinie była to ogromna wartość. Od rodziców uczyłem się, że lepiej stracić niż być nieuczciwym. W mojej formacji ważnym środowiskiem była także parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa w Olsztynie, w której służyłem jako ministrant i lektor. Wśród osób, które odegrały ważną rolę w moim życiu, jest śp. ks. Stanisław Chełpa, bardzo zaangażowany w pracę z młodzieżą i dziećmi, ks. Mirosław Hulecki, z którym chodziłem na pielgrzymki do Częstochowy, i ks. Stanisław Kozakiewicz, który zaintrygował mnie w moich różnych intelektualnych i duchowych poszukiwaniach. Rzecz jasna, postacią spajającą wszystkich był ks. inf. Julian Żołnierkiewicz. On był cały czas. W pewnym sensie pełnił rolę ojca nas wszystkich. Już po święceniach prezbiteratu Pan Bóg pozwalał mi współpracować z kapłanami bardzo oddanymi swojej posłudze. Nie mogę tu nie wspomnieć śp. ks. prał. Tadeusza Brandysa, mojego pierwszego proboszcza w Braniewie. Miałem szczęście do dobrych proboszczów i tu, w Polsce, i w Afryce. Może dlatego pokochałem duszpasterstwo parafialne.
gn